<<<<<  Walka z Tornado  >>>>>

.

 

       

 

        Jest czerwiec 2006 roku, już wiadomo że zagoszczą u nas samoloty Tornado w wersji typowo myśliwskiej z eskadry stacjonującej w Leuchars.
Jednocześnie wiadomo że ćwiczenia będą się nazywać Lone Eider Malbork’06.
Po ich wstępnej wizycie celem rozeznania się w sytuacji logistycznej, sprzętu zabezpieczającego, oraz zakwaterowania,
postanowili ściągnąć nawet swoje samochody ciężarowe. Nadszedł dzień przylotu pięciu sztuk Tornado.
Po dosyć długim locie z Leuchar, jednym tankowaniu w powietrzu, dotarli do Malborka. Po przylocie wszystkich pilotów nastąpiło spotkanie powitalne z dowództwem eskadry Tornado oraz naszym całym personelem.
Wstępne omówienie co będziemy robić i jak miało by to wyglądać. Szkoci byli bardzo konkretni i bez zbędnego „marudzenia” precyzowali swoje zadania.
W końcu byli zaprawieni po Iraku.

 

Kolejny dzień pobytu tj. 27.06.2006 zaplanowany miałem lot na przechwycenie z walką powietrzną z pojedynczym Tornado.
Różnica w tym przypadku była taka że w Tornado było ich dwóch, mięli do dyspozycji LINK 16, Sidewinder oraz AMRAM. Ja byłem sam ze swoim MiG-29 i rakietami R-60. Dwie godziny przed wylotem spotkaliśmy się aby omówić lot.
Ustalamy wtedy wiele aspektów lotu – typu – kto jak się nazywa w powietrzu, jakie mamy uzbrojenie, kiedy wychodzimy do maszyn i kiedy uruchamiamy, kto prowadzi, jaka strefa, jakie wysokości, minimalne odległości zbliżeń w czasie walk, jakiego rodzaju walka i ile razy można użyć flar w czasie takiej walki oraz „bingo” czyli przy jakiej pozostałości paliwa przerywamy zadanie i bezwzględnie wracamy na lotnisko startu.
Wstępnie przydzielili nam strefę TSA2 i wysokości od A040 do FL 350, więcej nam nie trzeba było.
Ten przedział wysokości spokojnie nam wystarczał.  Musieliśmy jeszcze umownie podzielić sobie tę przestrzeń w jakiej ma się poruszać Tornado a w jakiej mam trzymać się ja. W pierwszym moim locie na walkę prowadziło Tornado, ja prowadziłem ich z powrotem. Ostatnie wskazówki i rozchodzimy się do samolotów.
Wszystko odbywa się zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami czasowymi i zegarkiem.
Idąc do samolotu pomyślałem sobie że jeśli mnie w jakiś sposób nie dopadną na dużej odległości AMRAMem to w walce face to face mają pozamiatane.
Po sprawdzeniu samolotu, zająłem miejsce w kabinie, włączyłem radio i czekałem na zgłoszenie się załogi z Tornado.
Mija kilka minut i szkocka załoga zgłasza jakiś problem techniczny, okazuje się że musimy poczekać, no cóż siedzę i czekam.
W tym czasie fotograf Sebastian Eljasz robi zdjęcie, o czym dowiedziałem się z internetu

 

 

        W końcu załoga Tornado odzywa się i zaczynamy uruchamiać. Ja osobiście się nie spieszę ponieważ wiem że Szkoci są powolni a oprócz tego stoją
pod wieżą więc i tak muszą przekołować przede mną. Jak już zgłosili gotowość do kołowania to ja akurat kończyłem swoje czynności.
Minęła chwila i Tornado jechało do pasa 26.
Przejechali przede mną i ja mogłem wyjechać dopiero za nimi. Piloci z Tornado zawsze kołują bardzo powoli na rozłożonych skrzydłach więc pośpiechu nie było.

 

    

 

 

 

        Po podaniu nam zgody przez wieże że możemy wkołować i zająć pas 26, wjeżdżamy na niego razem.
Z przodu jako pierwszy z lewej stanęło Tornado, ja za nim z prawej i robimy procedurę. Po gotowości melduję że jestem gotowy i czekam.
W tym przypadku nie startowaliśmy parą. Start był co prawda pojedynczy co 15 sekund a spowodowane to było innymi prędkościami startu i oderwania.
Zresztą nie praktykuje się w takich lotach startów razem, różnych typów statków powietrznych. Zawsze startuje się pojedynczo co kilkanaście sekund.
Tornado w czasie startu używa dopalania, pod tym względem jest bardzo podobny do MiG-21, dynamiczny i szybszy niż MiG-29.
29-ty nie musi do takich startów używać dopalania, jest przy starcie mniej dynamiczny i wolniejszy, ale w żadnym razie nie przeszkadza mu być stabilnym i manewrowym podczas takiego wolnego lotu.
Różnica w typach spowodowała że startowaliśmy w odstępach czasowych. W żadnym razie nie skomplikowało to techniki startu a wręcz przeciwnie, efekt był typowo bojowy i wyglądało to mniej więcej tak: - od momentu kiedy ruszyło Tornado włączyłem stoper i po upływie 15 sekund ruszyłem swoim MiGiem, ponieważ samolot Tornado cały czas był w moim polu widzenia więc mogłem sobie skrócić drogę.

 

  

        Kiedy Szkoci zaczęli wykonywać zakręt i stawać na kurs południowy w lewo ja byłem w trakcie startu i chowania podwozia.
Jeszcze przed końcem pasa na wysokości około 100m przechyliłem samolot w lewo i zacząłem wykonywać manewr w kierunku Tornado.
Po kilkunastu sekundach już „stałem” za jego prawym skrzydłem. Kiedy szkocka załoga upewniła się że może wykonywać manewr naboru, zaczęliśmy wznoszenie do poziomu FL 100, ponieważ taka była zgoda do przejścia korytarza w TFR1.
Zaczęliśmy wykonywać lot do TSA2 z naborem wysokości.

        Po nabraniu nakazanej wysokości, zameldowaniu się do „warszawa radar”, przelecieliśmy pod ich kierownictwem korytarz lotniczy przez TFR1 na wysokości 10 000 stóp i wlecieliśmy do strefy TSA2. Już kiedyś wykonywałem loty z niemieckimi Tornado ale pierwszy raz lecę tak blisko maszyny którą zawsze podziwiałem i ma znaki angielskie a nie niemieckie krzyże.
Proszę mi uwierzyć że bardzo źle się leci za samolotem który ma na kadłubie czarno białe krzyże.
No i stoczymy sobie powietrzny sparing – rewelacja pomyślałem. Miałem jeszcze chwile żeby poukładać sobie w głowie schemat prawdopodobnego przechwycenia i pewnych manewrów które sobie ustaliłem przed lotem. Każdy sobie obiera jakąś taktykę.
Musi przemyśleć sposób działania przeciwnika a wiedząc i mając na uwadze uzbrojenie i radar wraz z wyposażeniem oraz LINK które ma Tornado na pokładzie, ja i mój miguś wielkich szans na dużych odległościach nie mam (niestety brakuje elektroniki) a ich AMRAM jest pod tym względem niezawodny, ale Szkoci ze swoimi Tornado też mają czułe punkty i słabe strony.
Weszliśmy do TSA2 i zaczęliśmy nabierać wysokości do FL 180. Przeszliśmy na częstotliwość Szyman żeby z tamtejszym punktem naprowadzania prowadzić korespondencję. Po zgłoszeniu i zameldowaniu o sytuacji oraz co zamierzamy robić, zostaliśmy rozdzieleni.
Mnie skierowali w część zachodnią w okolice Działdowa - Mławy a Tornado skierowali w część wschodnią gdzieś pod Zambrów.
Dzieliło nas około 130 km. Musiało minąć kilka minut czasu zanim tam dolecą.
Wisząc w prawym wirażu czekałem na komendę o gotowości Szkotów do walki, bo wtedy zaczynamy lot w którym mamy się przechwycić i wejść do walki. Tornado zajęło FL180, ja zwiększyłem wysokość do FL220.
Wyszło że byłem wyżej i pomyślałem że nie jest to najlepsza sytuacja dla mnie i nie najlepiej taktycznie dla prowadzenia przechwycenia.
Dla stacji radiolokacyjnej nie jest problemem taka różnica wysokości ale lepiej jest widać przeciwnika na tle nieba niż na tle ziemi. W pewnym momencie załoga Tornado pyta czy jestem gotowy, moja odpowiedź jest twierdząca.
Nawigator nakazuje nam przyjąć kursy około przeciwstawne, mój jest wschodni natomiast Tornado przyjął kurs zachodni.
Pada komenda „fight on”. I zaczyna się przechwycenie z walką.


 

 

        Zaczęliśmy przechwycenie kiedy byliśmy od siebie ponad sto kilometrów a prędkość zbliżania jest kilkaset węzłów na godzinę. Niby daleko ale całość trwa zaledwie kilka minut. Słucham nawigatora i zerkam na ekran stacji radiolokacyjnej a ponieważ stacje MiG-29 odbiegają daleko od doskonałości jestem zmuszony w większości przypadków działać intuicyjnie i podpierać się wzrokiem. Podstawa to mieć informację ze stacji i od nawigatora w jakim kierunku i w jakiej odległości jest cel. Czas leci, cel się zbliża, przyrząd który informuje mnie o tym, że cel mnie namierza zaczyna brzęczeć. Poprzez to wiem z którego kierunku mogę spodziewać się ataku, wiem też w przybliżeniu że jest to około 60 mil. Wykonuje bardzo ciasny zakręt w lewo i „staje” pod 90° do celu. Ponieważ stacje pracują w systemie dopplerowskim to w sytuacji braku zbliżania się celu, zarówno stacja jak i rakieta po prostu go nie widzi. Mam krótką chwilę na wprowadzenie Tornado w błąd i szansę na zdobycie przewagi taktycznej. Na pewno w ciągu tych kilkudziesięciu sekund zbliżył się do mnie, zgubił mnie z radaru i zaczął szukać. Patrzę w prawo, szukam wzrokowo i słucham nawigatora – ale niestety nic. Nagle komenda, że jest na azymucie 120 i w odległości 45 mil, natychmiast prawie automatycznie wykonuje w prawo i na chwilę zatrzymuje się na kursie 120. Po trzech sekundach „ciągnę” dalej tak żeby się ustawić prostopadle do Szkotów. Teraz powinni być gdzieś po lewej stronie i trochę niżej. Jeżeli mnie zobaczyli na swojej stacji to tylko na chwilę i nie zdążyli mnie przechwycić.
Dopóki mnie nie widzą to nie mogą zmienić wysokości. Ponieważ moja stacja nie bardzo widzi więc muszę się oprzeć na manewrach i próbować podejść bliżej.
Na pewno w bezpośrednim starciu mam więcej szans. Po chwili jak znowu się odwróciłem w okolicy kursu 120, na stacji radiolokacyjnej przez chwilę mignął mi znacznik celu gdzieś na odległości 15 mil. Wiem że nie ma już sensu atakować go rakietą z przedniej półsfery, jest na to za mało czasu i za blisko więc robię znowu szybko manewr w lewo. Ustawiam się do niego pod kątem 90° ale na razie go nie widzę. Jak go zobaczyłem to przelatywał pode mną z prawej na lewą.
Sprawiał wrażenie jakby mnie nie widział. Natychmiast przewróciłem migusia na plecy z jednoczesnym skrętem w lewo i dopiero po chwili zauważyłem że Tornado zaczęło robić manewr odejścia w lewo w bardzo ciasnym wirażu. Pomyślałem-zobaczyli i starają się zrobić unik wyjścia z walki ale po zrobieniu ponad jednego kółka byli niestety przede mną. Nikt by takiej sytuacji nie przepuścił.
Klasyczne przechwycenie z tylnej półsfery „sprzedanie fox-a” i mają pozamiatane. Uf 1:0. Przynajmniej na razie.

       
Minęło kilka chwil zanim się pozbieraliśmy i zajęliśmy pozycję do rozpoczęcia kolejnego etapu sparingu. Następny setup polegał na typowej manewrowej walce powietrznej. Ustawiliśmy się skrzydło w skrzydło w odległości około 300 metrów od siebie, Tornado po mojej lewej stronie. Na komendę nastąpiło rozejście, ja w prawo, Szkoci w lewo i po kilkusekundowym locie robimy zakręt na siebie. Wynik manewru jest taki że jesteśmy od siebie w odległości około 2 mil, lecimy na siebie i mamy się minąć czołowo ( jak dwa samochody na drodze ) w odległości 100 – 150 metrów z prędkością 500 węzłów każdy. Przy mijaniu pada komenda „fight on” i każdy robi to co umie najlepiej. Ponieważ prędkość jest bardzo duża, zaraz po minięciu wprowadziłem mojego migusia w ostry lewy zwrot bojowy ze sporym naborem wysokości odwracając jednocześnie głowę do tyłu z nadzieją że zobaczę za sobą Tornado. Jest to typowy manewr który nazywają „butterfly”. Jakież było moje zdziwienie jak okazało się że Szkoci zamiast pójść na wznoszenie i próbować wywalczyć przewagę taktyczną, postanowili wejść w bardzo ciasny lewy poziomy zakręt nie nabierając wysokości.
Byłem mocno zdziwiony taką decyzją i jak zobaczyłem Tornado o wiele niżej w lewym zakręcie z całkowicie rozłożonymi skrzydłami to gęba sama mi się uśmiechnęła. Ponieważ ja byłem o wiele wyżej nad nimi więc moja sytuacja taktyczna w tym przypadku przeważała i zestrzelenie takiego delikwenta to jest już tylko formalność. Przechwytuje, odpalam drugą rakietę. Jest 2:0.
Znowu robimy zbiórkę do walki w BFM i robimy kolejny podobny setup. Za drugim razem Szkoci jednak podeszli inaczej do sprawy bo po minięciu się i wejściu do walki poszli zdecydowanie na wznoszenie jednak manewrowość ich Tornada jest trochę „nieporadna” w stosunku do migusia.
W górnych położeniach i na mniejszych prędkościach można 29-tym więcej zrobić niż na Tornado. Elektronikę natomiast MiG ma o wiele gorszą.
 

        Kiedy osiągnęliśmy górną wysokość walki, Szkoci znowu znaleźli się w moim celowniku w reżimie przechwycenia i został odpalony kolejny „fox”.
Kolejny i chyba ostatni etap walki zakończony. W mojej głowie jest myśl – wynik 3:0, ale jest coś czego ja nie wiem a okaże się dopiero po
wylądowaniu i omówieniu całego lotu. W sytuacji gdzie pilot zajęty jest walką musi gdzieś pod skórą czuć że czas leci a paliwo jeszcze szybciej.
Zerknąłem na wskazania paliwa i stwierdziłem że już cysterną nie jestem i paliwa zostało na spokojny, bezpieczny powrót. Szkoci w Tornado
chyba w tej samej chwili stwierdzili podobnie bo usłyszałem w słuchawkach o ich minimalnej pozostałości i meldunek „bingo”. Jest to sytuacja
która elektryzuje. Oznacza absolutny koniec i powrót do bazy. Ustawiliśmy się w szyk bojowy, nie za blisko, Szkoci są na to uczuleni jak obcy
trzyma się za blisko tym bardziej że pod skrzydłami wiszą szkolne SIDEWINDER-y a pod kadłubem wiszą szkolne AMRAM-y. Wracając z TSA2
miałem troszkę czasu i zacząłem oglądać tę „szafę”. To troszkę z góry, troszkę z dołu, troszkę z przodu aż tu Szkot wygląda to z jednej strony, to
z drugiej i chyba w końcu nie wytrzymał i informuje mnie że Oni lecą z prędkością 300 węzłów. Może myśleli że nie mogę się utrzymać ??
W końcu wyszedłem przed ich Tornado i wykonując lot w kierunku Malborka stwierdziłem że ich ciekawość też była niezaspokojona. W drodze
powrotnej polatali sobie naokoło mnie i pooglądali. Zdjęcia porobili bo zawsze to jakaś pamiątka.
No ale ich jest dwóch a ja jestem sam.

 

 

Po przelocie TFR zniżyliśmy się do wysokości 3000 stóp i podchodziliśmy do lotniska od strony południowej. Ponieważ piloci z Tornado mają odwracacze ciągów w swoich samolotach i dodatkowo awaryjnie haki do hamowania, panicznie bali się naszych spadochronów hamujących. W każdej sytuacji podchodzili do lądowania jako pierwsi a my za nimi.
Unikali lądowania za MiGiem. Nigdy w historii nie słyszałem przypadku kiedy to spadochron wpadł na drugi samolot, nawet jak lądujemy parą samolotów to wypuszczamy spadochrony. No ale ich zwyczaje należało uszanować.
Jak przystało na zakończenie misji przylecieliśmy parą w ciasnym szyku, Szkoci odeszli pierwsi do podejścia, ja za nimi.
Po wylądowaniu, zabraniu wszystkich zapisów i rejestratorów lotu zmierzam na domek pilota.
Pierwsza myśl to napić się wody, druga to spojrzeć na Szkotów i zobaczyć ich minę.

 

 

        Po wykonaniu wszystkich czynności polotowych spotkaliśmy się w pomieszczeniu i z modelami w ręku omówiliśmy wykonane manewry.
Okazało się że moje obawy słusznie powodowały wewnętrzny niepokój organizmu lotniczego, ponieważ wynik 3:0 był na moją korzyść ale tak
naprawdę walkę wygrało Tornado. W pierwszym starciu kiedy byliśmy od siebie ponad 40 mil zostałem przechwycony przez ich stację
radiolokacyjną oraz AMRAM i po zalogowaniu rakieta zarejestrowała zniszczenie celu. Od tego momentu tak naprawdę już mnie nie ma.
No cóż ponieważ to ćwiczenia więc sam scenariusz kontynuowany był dalej. Do trzech późniejszych przegranych w walce bezpośredniej Szkoci
się przyznali a ja miałem potwierdzenie. W luźnej rozmowie polotowej z uśmiechami na twarzach przyznali że MiG-29 jest doskonały w walce
„face to face” i że Tornado nie ma za dużych możliwości manewrowych w stosunku do 29-go. Jednak przy wyposażeniu elektronicznym i
rakietowym Tornado, nasze migusie są niestety trochę „kulawe” i trzeba doposażyć nasze migusie w wyposażenie pozwalające wykrywać i
niszczyć cel na większych odległościach. Bo w innej sytuacji zostaniemy zniszczeni zanim zaczniemy walkę. A przy tym widać jak bardzo
odstajemy od możliwości bojowych sojusznika NATO. W wielu przypadkach nie wystarczy kunszt lotniczy polskiego pilota i manewrowości
samolotu. Wyposażenie elektroniczne samolotu jest bardzo ważne, chociażby w drugie radio na pokładzie samolotu o uzbrojeniu już nie
wspominam. Im więcej potu i potknięć w ćwiczeniach tym łatwiej później wykonać zadanie. Nie ma to jak uczyć się od zaprawionych w boju.

 

  

 

 

 

 

 

                                                                                                                                                                                                                                                                                        

                                                                              www.jacek.walczy.pl

 

                                                                                                                                           Jacek Matysiak

 

strona główna